Świątynia. Ciało
Seria eksperymentalnych autoportretów rysowanych z zamkniętymi oczami, polegając na czuciu mięśniowym.
Świątynia. Ciało, rysunek piórkiem na papierze 35×21, projekt powstał w Pracowni Rysunku pod kierunkiem prof. Kaiser, ASP Kraków 2020.
Świątynia – ciało – czucie mięśniowe
W obecnej sytuacji temat ciała stał się jeszcze bardziej niż zazwyczaj aktualny i częściej poruszany. Dużo się mówi o naszej fizyczności, zdrowiu, kondycji. Chcielibyśmy mieć kontrolę nad naszymi ciałami, poświęcamy czas, siły i pieniądze by zachować je w najlepszym stanie, tymczasem wciąż zaskakuje nas i przeraża kruchość naszych fizycznych powłok. Tak łatwo ciało buntuje się przeciwko nam. Jaką mamy z nim relację? Staramy się je zrozumieć, choć tak wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiemy, chcemy żyć z nim w zgodzie, choć często zmuszamy je do czegoś wbrew jego woli. Naginamy je do własnych celów. Ubieramy, dziurawimy, tatuujemy, malujemy, masujemy, rozciągamy, uszkadzamy, nawilżamy, prostujemy, nacinamy. Jak bardzo identyfikujemy się z własnym ciałem? Jak bardzo ono określa to, kim jesteśmy? Czym jesteśmy w oderwaniu od niego? Czym jest to, co bezcielesne? Gdzie spotyka się z ciałem?
Skorupka jak nazwał je Exupery warunkuje to co odczuwamy, zmysłowo, bezpośrednio, ale także pośrednio. Za nasze stany emocjonalne, samopoczucie, nawet za to, że przywiązujemy się do kogoś odpowiadają reakcje chemiczne. Nasze charakterystyczne cechy mają swoje odzwieciedlenie w konstrukcji naszych organizmów. W takim razie gdzie kończy się chemia i biologia, a zaczyna się duch, duchowość, ogólnie pojęta niefizyczna część istoty ludzkiej? I w jaki sposób wiąże się z ciałem? Odpowiedzi na te pytania postanowiłam poszukać w sporcie. Zawsze kojarzonym wyłącznie z ciałem. Oparłam się na swoim doświadczeniu trenowania łucznictwa. To dość nietypowy sport, ale jedyny który zdołał sprawić, że niezainteresowana sportem w ogóle już od blisko 10 lat nie jestem w stanie całkowicie z tego zrezygnować.
Dużym odkryciem była dla mnie książka „Zen w sztuce łucznictwa” napisana przez niemieckiego filozofa Eugena Herrigela, w której autor pragnąc poznać, zrozumieć zen, za radą mistrza zaczyna trenować japońskie łucznictwo tradycyjne. Trzeba tu oczywiście zaznaczyć, że klasyczne łucznictwo olimpijskie, które przez parę lat intensywnie trenowałam znacząco różni się od tradycyjnego japońskiego, często mającego rangę rytuału religijnego. Przede wszystkim sprzętem, ale też zachodnim podejściem do sportu jako do sprawy wyłącznie wiązanej z ciałem, konstrukcją psychiczną w przypadku wciąż zbyt mało popularnej psychologii sportu. Niemniej jednak rady mistrza, wnioski, które autor wyciąga, problemy jakie spotyka na swojej drodze, odpowiadają tym z którymi mierzą się europejscy zawodnicy, niestety rozwiązania tych problemów, refleksje z nimi związane pojawiają się u nas w postaci intuicji. Herrigel nazywa wszystko to, co podświadomie czułam. Każdy sportowiec ma w swojej karierze momenty najwyższej formy, największych sukcesów, później często wracamy w myślach do tych chwil i zastanawiamy się, co sprawiło, że szło nam tak dobrze. W łucznictwie nazywamy to po prostu „fajnie mi się strzelało” w tym jednym banalnym zdaniu zawiera się nawiązanie do wyników, ale przede wszystkim do odczuć. „Człowiek to trzcina myśląca, lecz swych największych czynów dokonuje wtedy, gdy nie rachuje, nie myśli.” Najlepsze swoje wyniki osiągałam wtedy, gdy nie analizowałam, nie skupiałam się na technice, gdy „byłam strzelaniem”. Tu odnajduję związek z buddyjskim wyzbyciem się samego siebie, które dla mnie, osoby nie mającej pojęcia o religiach wschodu kojarzyło się raczej z ascezą, umartwieniem itp. W momencie dobrego strzelania nie skupiamy się na sobie, nawet nie na celu, jesteśmy czynnością, „dziejemy się” podstawowym błędem młodych zawodników jest kalkulowanie punktów, nagród i stypendiów, często zdarza się że świetni technicznie zawodnicy, ciężko trenujący przegrywają z kimś kto lata sukcesów ma za sobą, rzadko trenuje, ale przyjeżdża na zawody dla przyjemności.
Wnioski Herrigela równie dobrze oprócz sztuki łucznictwa mogą dotyczyć sztuki w ogóle. Kolejną moją obserwacją jest to jak te dwie rzeczy łączą się w mojej osobie, w ciele. Kilka razy słyszałam, że moje ciało naturalnie jest dopasowane do strzelania, stapiam się z łukiem, że dobre czucie mięśniowe sprawia, że jestem w stanie łatwiej opanować i ćwiczyć technikę. Czuciem mięśniowym nazywamy umiejętność odczuwania, napięcia, rozróżniania poszczególnych mięśni lub ich grup, łącząc je z wysoką wrażliwością, skłonnścią do nadmiernej analizy, odnajdywaniem różnym powiązań, staram się wykorzystywać to wszystko w twórczości.
To właśnie czucie mięśniowe stało się tematem moich prac. Zestaw rysunków przedstawia autoportrety rysowane z zamkniętymi oczami. Gdy ograniczymy jeden zmysł, możemy łatwiej skupić się na innym. Strzelanie z 5m „na ślepo” to jedna z metod treningu. Każdy rysunek powstał w trakcie kilkuminutowej medytacji polegającej na skupianiu się na kolejnych częściach ciała, które odczuwam w danym momencie najmocniej, wynika to głównie z pozycji, opierając się na lewym łokciu prawdopodobnie będzie on na rysunku najmocniej zaakcentowany. Bardzo często po skończeniu rysunku odczuwałam pewnego rodzaju odprężenie, a nawet senność. Zastanawia mnie długotrwały wpływ regularnego wykonywania takich rysunków, być może poświęcania im więcej czasu. Zainspirowana obserwacjami Herrigela zaczynam się zastanawiać czy spokój i pewne uczucie harmonii, które towarzyszyły mi w latach regularnych treningów na pewno były pozytywnym zbiegiem okoliczności, jak do tej pory myślałam, czy jednak był to wpływ łucznictwa.
